Recenzja filmu

Czas wilka

Kontynuacja, w przeciwieństwie do stylizowanego na paradokument pierwowzoru, to raczej kino akcji zmiksowane z bezpardonowym slasherem. Syrop kukurydziany leje się w nim strumieniami, samochody
W okolicach krateru Wolf Creek po staremu: turyści z czterech stron świata znowu przyjeżdżają zjednoczyć się z przyrodą, a zamiast tego jednoczą się z maczetą. Szeryfem spływających krwią ziem pozostaje Mick Taylor (John Jarratt). W kraciastej koszuli, kapeluszu z szerokim rondem i bujnych bokobrodach nie wygląda na seryjnego mordercę, ale pozory mylą. Kiedy przekonuje, że narodził się po to, by usuwać z kraju urodzenia "obce ścierwo", wiemy, że nie żartuje.

Autorski sequel filmu Grega McLeana rozpoczyna się parafrazą prologu "Mad Maksa" George’a Millera. Samochód policyjny rusza w niej z  piskiem opon, jest też eksplozja, ostry jak brzytwa dialog oraz głowa urwana strzałem z karabinu snajperskiego. Już samo wprowadzenie pozwala uświadomić sobie dwie rzeczy: po pierwsze, jak mocno twórczość McLeana związana jest z australijskim kinem eksploatacji. Po drugie, że kontynuacja, w przeciwieństwie do stylizowanego na paradokument pierwowzoru, to raczej kino akcji zmiksowane z bezpardonowym slasherem. Syrop kukurydziany leje się w nim strumieniami, samochody wybuchają, ciężarówki spadają z klifów, a po poboczu walają się odcięte członki. Najlepsza w filmie jest sekwencja rodem z "Pojedynku na szosie" Spielberga, w której uciekający dżipem mężczyzna staje się obiektem zemsty rozwścieczonego, prowadzącego osiemnastokołowca Taylora. Absurdu dodaje jej przelewająca się przez szosę fala... kangurów. No tak, jesteśmy w Australii. 

McLean cytuje dużo, lecz jego film, choć niedoskonały, jest czymś więcej niż tylko zlepkiem zapożyczonych scen. Spora w tym zasługa miejsca akcji. Horror, a w szczególności slasher, to gatunek, który ożywa w klaustrofobicznych przestrzeniach – im mniej tlenu, tym więcej narracyjnej energii. "Wolf Creek 2" tymczasem zabiera nas na bezkresne równiny, spalone słońcem bezdroża i do przerzedzonych lasów. Kamera cierpliwie przygląda się surowej przyrodzie, zaś krajobraz wydaje się ważniejszym bohaterem niż szlachtowani hurtowo turyści. Ci oczywiście bici są od sztancy (Niemka jodłuje, wygadany Brytyjczyk był w szkole z internatem i tak dalej), ale jako mięso armatnie wypadają doskonale.

Choć otwarte przestrzenie ciągle zachęcają do ucieczki, Taylor podąża za bohaterami jak cień. Wystarczy, że jego wóz zamajaczy na horyzoncie, a nieszczęśnicy czują już oddech diabła na karku. Morderca skraca tu dystans niczym Struś Pędziwiatr, do perfekcji opanował również sztukę polowania, toteż zagrożenie jest w filmie McLeana permanentne. Wzorując się na szalejącym nieopodal Wolf Creek w latach 80. Iwanie Miliacie, Jarratt celuje w demoniczną krzyżówkę psychopaty, ksenofoba i ultranacjonalisty. Jako Taylor ma wszelkie podstawy do tego, by rywalizować ze slasherowym panteonem. Przynajmniej z jego niezamaskowaną częścią.
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones